wtorek, 29 października 2013

Love story - Jennifer Echols

Erin wie, że szczęśliwe zakończenia częściej zdarzają się w książkach niż w życiu. I właśnie dlatego chce zostać pisarką, najlepiej autorką romansów historycznych, w których on i ona, za nic mając konwenanse, pokonują wiele przeszkód, by wreszcie paść sobie w ramiona. Koniec. Kropka.
By zrealizować to marzenie, Erin jest gotowa na śmierć pokłócić się z babką i z pustym portfelem szturmować Nowy Jork. Ma nadzieję, że kurs pisarstwa pozwoli jej zapomnieć o tragicznych wydarzeniach z przeszłości oraz o Hunterze - niegdyś przyjacielu, później śmiertelnym wrogu. Szalenie przystojnym, bardzo inteligentnym i obrzydliwie seksownym wrogu... Wzorując na Hunterze bohatera swego opowiadania, Erin nie przypuszcza, że chłopak kiedykolwiek je przeczyta. Jednak niespodziewanie Hunter dołącza do uczestników kursu... Ups! Chłopak nie tylko bezbłędnie rozpoznaje siebie w postaci chłopca stajennego, ale postanawia odpłacić Erin pięknym za nadobne.

Zanim Wydawnictwo Jaguar zaczęło wydawać serią z kolorowymi grzbietami po obyczajówki typowo młodzieżowe coraz rzadziej sięgałam. Kiedyś wypożyczałam wszystkie, jakie znalazłam w bibliotece, jednak z czasem przestałam to robić i przerzuciłam się na czytanie książek innych gatunków. Jednak coś w tej serii mnie przyciągnęło. I dzięki niej poznałam już trzecią książkę pani Echols, która stała się moją jedną z dwóch ulubionych pisarek o nastoletnich problemach.

To tak, zacznę od zalet książki ,,Love story". Świetna historia dwojga nastolatków, którzy ciągle się kłócą i godzą. Ach te kłótnie. Genialny pomysł autorki by ich sprzeczki wyrażać poprzez opowiadania, które pisali by sobie dopiec. Bardzo mi się to spodobało i z wielką chęcią oraz ciekawością czytałam kolejne opowiadania bohaterów. Na początku myślałam, że będą przedstawione tylko streszczenia opowiadań, lecz miło zostałam zaskoczona pełnymi wersjami. Dzięki nim dokładnie wiedziałam o co sprzeczają się bohaterowie na zajęciach i w jaki sposób główna dwójka przekazuje sobie wiadomości. 

Czytając książkę ,,Love story" świetnie się bawiłam. Opisana historia przypadła mi do gustu i z chęcią poznawałam rozwój wydarzeń. Książka idealnie sprawiła się jako lekka lektura umilająca jeden wieczór. Nie wymaga za wiele od czytelnika, lecz jak najbardziej poprawia jego humor, przynajmniej tak było ze mną. Obserwowanie życia Erin i Huntera było ciekawym przeżyciem i z wielką chęcią sięgnę po kolejne książki tej autorki, więc mam nadzieję, że nadal będą w Polsce wydane. Na razie polecam przeczytanie książki ,,Love story"!

Ocena 5/6

sobota, 26 października 2013

Wiedeńska gra - Carla Montero

Hiszpania, rok 1913. Młoda szlachcianka Isabel przeżywa wielki dramat: nie tylko straciła rodziców, ale też na chwilę przed ślubem zostaje porzucona przez narzeczonego. Na szczęście pomocną dłoń wyciąga do niej ciotka, austriacka arystokratka blisko związana z cesarskim dworem Franciszka Józefa. Podróży Isabel do Austrii towarzyszą dziwne i niepokojące zdarzenia, a w pozornie spokojnym Wiedniu coraz wyraźniej czuć narastające napięcie. W powietrzu wisi wojna, której starają się zapobiec prowadzący zakulisowe rozmowy dyplomaci, podczas gdy spotykająca się potajemnie orientalna sekta dąży do jej rozpętania za wszelką cenę. Piękna Hiszpanka wbrew swoim zamiarom rozbudza namiętność kolejnych mężczyzn. Okazuje się, że żadna z osób, z którymi się styka, nie jest tym, za kogo się podaje. Stopniowo dziewczyna staje się elementem twardej męskiej gry, prowadzonej przez agencje wywiadowcze różnych krajów.

Premiera: 5 listopada 2013 roku

Z twórczością pani Carli Montero miałam okazję już poznać dzięki książce ,,Szmaragdowa tablica". Owa pozycja bardzo przypadła mi do gustu i z chęcią wracałam do niej myślami. Gdy zobaczyłam, że ma się ukazać w Polsce druga książka autorki zdecydowałam, że ją przeczytam. I tak się zabrałam za czytanie ,,Wiedeńskiej gry", nawet bez wcześniejszego przeczytania o czym ona jest. 

Na początku wydała mi się ona trochę nudna. Przestraszyłam się wtedy, że będzie tak cały czas. Na szczęście nie musiałam długo czekać na rozbudzenie moje ciekawości. Następne strony czytało mi się bardzo przyjemnie. Czasem miałam wrażenie, że nie za bardzo są to moje klimaty i wtedy pojawiały się nużące fragmenty. Jednak nie było ich aż tak dużo by mogły znacząco wpłynąć negatywnie na odbiór książki. Czytało się miło, lecz bez większych rewelacji. Do czasu. 

Ostatnie sto stron to istna magia. Tak mnie wciągnęły, że nie mogłam się oderwać od książki. Przy nich przeczytane poprzednio strony trochę zbladły, lecz kończąc czytanie książki nawet już o tym nie pamiętałam, gdyż tak byłam oczarowana rozwojem historii w dość zaskakującym kierunku. I myślę, że jeśli będę kiedyś rozmyślała na temat tej książki to przypomną mi się właśnie te ostatnie, zachwycające sto stron. 

Książkę czytałam dwa wieczory, więc nie jest to długo. Mimo, że cała książka nie zachwyca jak jej końcówka, to nie można powiedzieć, że jest nieudana czy też całkowicie nudna. Czyta się ją przyjemnie, może bez wypieków na twarzy, jakie może sprawić ciekawość, lecz nie jest źle. Pisząc o książce ,,Wiedeńska gra" nie mogłabym nie wspomnieć o okładce, która przykuła moją uwagę za nim spostrzegłam nazwisko autorki. Grafik naprawdę się postarał i sądzę, że dzięki jego pracy z książką może zaznajomić się kilka dodatkowych osób. Jak najbardziej polecam przeczytanie książki ,,Wiedeńska gra"!!

Ocena 5/6

środa, 23 października 2013

W otchłani mroku - Marek Krajewski


Do czego może doprowadzić na pozór niewinny spór profesorów? Co pewien filozof z roku 2012 ma wspólnego ze zbrodniami z 1946?  Wrocław 1946. Zło zatacza coraz szersze kręgi.
Tropią dziewczęta. Gwałcą je i zabijają. Trzech żołnierzy Armii Czerwonej spędza sen z powiek Popielskiemu, UB, NKWD i pewnemu szalonemu Rosjaninowi. Każdy z nich ma inne powody. 
Dawny komisarz dostaje zlecenie od profesora filozofii. Wśród uczniów podziemnego gimnazjum jest agent UB. Trzeba go znaleźć i odseparować. Nic trudnego. Jednak ku zaskoczeniu Popielskiego każdy kolejny krok w śledztwie to niespodzianka, za którą kryją się mroczne tajemnice. Zło i sprawiedliwość przestają być tylko tematem debaty filozoficznej – zaczynają decydować o życiu i śmierci.


Kiedy ostatnio czytałam książkę o Edwardzie Popielskim byłam przekonana, że jest to już ostatnia część. Było to ponad rok temu. Aż tu nagle we wrześniu 2013 roku pojawia się kolejna część, ku wielkiemu mojemu zaskoczeniu. Poprzednie części, które przeczytałam, bardzo mi się spodobały. Byłam tym faktem na początku zaskoczona, gdyż nie za często sięgam po kryminały w podobnych klimatach, lecz się przyzwyczaiłam i bez większego już zastanowienia sięgnęłam po książkę ,,W otchłani mroku''. Ale czy i tym razem byłam zachwycona?

Pierwszą rzeczą jaka wpadła mi w oczy było to, że akcja dzieje się w różnych latach. Bardzo spodobało mi się to już w ,,Liczbach Charona". Kiedy zobaczyłam górkę z datami od razu pojawił się uśmiech na mej twarzy, gdyż tym razem mamy cztery różne daty. Uwielbiam odkrywać połączenia między wydarzeniami z różnych lat, a tym razem autor to rozbudował, a ja tym samym miałam większą frajdę oraz ogromnie byłam ciekawa powrotu do roku, od którego zaczynamy czytać książkę, aby dowiedzieć się wszystkiego, co było można.

Najwięcej czasu czytelnik spędza jednak w 1946 roku. Jest to niedługi czas po II wojnie światowej, więc domyślić się można, że niemało tu historycznych szczególików. Osobiście za historią nie przepadam i tym samym za wielkiej wiedzy w tym zakresie nie posiadam, więc na początku za wiele w tej kwestii nie rozumiałam, lecz z czasem pojęłam. Nie mogę jednak tego samego powiedzieć na temat filozofii. Z tych wywodów mało sensu uchwyciłam. Nie będę udawać, że wszystko z nich zrozumiałam, po prostu nie jest to moja dziedzina. Jednak nie sprawiły one, że mój zapał do czytania książki osłabł. ,,W otchłani mroku" to świetna książka, która zaciekawiła mnie od pierwszych stron i nie pozwoliła ulecieć mojej ciekawości do ostatniej strony. Gorąco polecam!! 

Ocena 6/6

sobota, 19 października 2013

Gra o Ferrin - Katarzyna Michalak

Karolina,  lekarka pogotowia, jedzie ratować młodą samobójczynię. Nie przypuszcza, że za chwilę straci wszystkie bliskie osoby i cały jej świat legnie w gruzach. Nie mogąc się z tym pogodzić postanawia uciec do Ferrinu – magicznego świata, który znała z opowieści z dzieciństwa.  Wpada jednak w sam środek krwawej wojny. Karolina, która w Ferrinie zmienia się w Anaelę dell'Iderei, Gwiazdę Ferrinu, Pierwszą z Przepowiedni, staje się zakładnikiem sił dobra i zła. Kto stoi za Wielką Wojną, kto jest sojusznikiem, a kto wrogiem? Prawda, którą dziewczyna powoli odkrywa, mrozi krew w żyłach. Przepowiednia jest prawdziwa, ale jej wypełnienie będzie kosztować Anaelę więcej niż może ona dać. Anaela pozna niszcząca silę uczuć i stanie przed najtrudniejszym wyborem: jak kochać kogoś, kogo się nienawidzi;  jak rozróżnić przyjaciela od śmiertelnego wroga …


Premiera: 24 października 2013 roku


Do tej pory miałam okazję przeczytać kilka książek pani Katarzyny Michalak. Były to pozycje, które ściskały za gardło i potrafiły oczarować swego czytelnika genialnością sposobu opowiadanej historii. Odkąd przeszukałam informacje w internecie i znalazłam wzmiankę o książce ,,Gra o Ferrin" byłam jej ciekawa. Świat fantasy spod rąk Michalak? Z tym musiałam się zapoznać. Trochę czasu od tego momentu minęło, lecz  w końcu jestem już po lekturze. Muszę przyznać, że trochę namieszała mi ta książka w głowie. 

Pierwsze słowo jakie przychodzi mi do głowy, kiedy pomyślę o książce ,,Gra o Ferrin" to dziwna. Nie spodziewałam się takiej historii i mnie ona zaskoczyła. Zaskoczyła i zaciekawiła. Choć nie łatwo mi się ją czytało. Kilka razy ją odkładałam, kilka razy patrzyłam na nią z niechęcią do czytania, ale też kilka razy brałam ją, czytałam i zastanawiałam się czemu wcześniej ją porzucałam. Długo ją czytałam, lecz sam koniec przyniósł mi satysfakcję z tego, że mogłam ją przeczytać. Druga myśl, jak wdziera się do głowy to wizualizacja okładki, która bardzo mi się podoba. 

Zdaje mi się, że dziwnie to trochę brzmi, lecz tak ją odebrałam. Mimo pewnych oporów, trudności książka przypadła mi do gustu. Kiedy miałam fazę czytania to nie mogłam się doczekać, kiedy poznam jak najwięcej szczególików o czytanym świecie, wydarzeniach. Kiedy się ją czyta wszystko w niej fascynuje i zadowala. Niektórych emocji nie da się opisać, lecz jednego jestem pewna po następne części sięgnę na pewno. Polecam!! 

Ocena 5/6

środa, 16 października 2013

poniedziałek, 14 października 2013

Panowie Salem - Rob Zombie, B.K. Evenson

W przeszłości miasto Salem nie cieszyło się dobrą sławą. Miejsce to spowiły mrok i strach. Krąg gorliwych wyznawców szatana rósł w siłę, a oddane mu wiedźmy szerzyły diabelski kult, plugawiąc wszelkie świętości. Łowcy czarownic srodze je osądzili i ukarali. I choć na stosie spłonęła ich ludzka powłoka, zło przetrwało i czekało uśpione... Aż do dziś!

Tajemnicza płyta zespołu o nazwie Panowie odtworzona w radiu przez niczego nieświadomą didżejkę Heidi budzi demony, które w bezlitosnym akcie zemsty zapolują na dusze mieszkańców Salem. Jedno jest pewne - wkrótce otworzy się samo piekło!







Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam okładkę książki ,,Panowie Salem" w zapowiedziach wiedziałam, że będę musiała przeczytać tę książkę. Zapowiadało się mrocznie i ciekawie. Czegoś takiego nie mogłam sobie odpuścić. Wydanie książki jak najbardziej wprowadza w mroczny klimat. Okładka, czcionka, zdjęcia w środku jak też samo nazwisko autora podpowiadały mi, że za wiele się nie pomyliłam. Z pozytywnym nastawieniem zaczęłam ową pozycję czytać. 

Pierwsze, co książka uczyniła to zaskoczyła mnie. Zaczyna się ona od jakiś dziwnych wydarzeń z XVII wieku, a później przeskakujemy do współczesności, w której poznajemy jakąś dziewczynę z przeszłością. Taki przeskok zdawał się interesujący i wzbudził moją ciekawość. Jednak czytając tę książkę można odczuwać właśnie tylko ciekawość, zainteresowanie, co mnie trochę zawiodło. Czuć ten mroczny klimat, który się zapowiadał, lecz myślałam, że będzie choć trochę strasznie. Niestety tak nie było. Książka zaciekawia czytelnika, lecz nie starszy. 

Książka ,,Panowie Salem" na szczęście ma jeszcze kilka plusów. Czyta się ją błyskawicznie. Bardzo lubię, kiedy tekst w książce jest w trochę większej czcionce, gdyż wtedy o niebo lepiej mi się czyta. Dzięki niej także mogłam szybko zapoznać się z całą historią. No właśnie historią, jeśli już o niej mowa to muszę przyznać, że jest niesamowita. Bardzo mi się ona spodobała. Nie czytałam jeszcze niczego podobnego, więc z chęcią wszystko poznawałam, dzięki czemu czas z tą książką był udany. Polecam!! 

Ocena 5/6

środa, 9 października 2013

Kobieta, która spadła z nieba - Simon Mawer

Mariane właśnie poznała smak pierwszego pocałunku.
Alice nauczyła się skakać ze spadochronem i zabijać Niemców. Anne-Marie była piękna i przyciągała spojrzenia mężczyzn.
Mariane, Alice i Anne-Marie to jedna osoba. 

Kobieta, która nie cofnie się przed niczym – ani na wojnie, ani w miłości.
Bezkompromisowa kobieta szpieg z elitarnej brytyjskiej jednostki SOE staje się bezbronną dziewczyną, kiedy po raz pierwszy przychodzi do niej miłość. 







Do książki ,,Kobieta, która spadła z nieba" przyciągnęła mnie okładka. Bardzo mi się ona spodobała. Doszło nawet do tego, że kilka razy wchodziłam na stronę Wydawnictwa Znak by popatrzeć sobie na tę grafikę. Jednak miałam pewne opory przed sięgnięciem po te książkę. Temat wojny nie należy do moich ulubionych i po prostu się bałam, że tak piękna okładka może nieść ze sobą historię, która nie za bardzo przypadnie mi do gustu i się przy niej wynudzę. Czy tak było? Nie było, na pewno, źle. 

Na początku muszę stwierdzić, że książka mnie zaskoczyła i to bardzo. Nie spodziewałam się, że aż tak mi się spodoba. Przed sięgnięciem bałam się, że mi nie przypadnie do gustu, lecz o swoim błędzie dowiedziałam się już po kilku stronach. Tak mnie wciągnęło, że ze smutkiem odkładałam ją na bok. A podczas, gdy robiłam inne zadania to ciągle patrzałam na zegarek czy dużo czasu już straciłam bez książki.

Książkę ,,Kobieta, która spadła z nieba" czyta się bardzo szybko. Wtedy, kiedy już znalazłam czas na jej czytanie, to strony znikały szybko. Nie znalazłam w niej jakiegokolwiek fragmentu, który by mnie zanudził. Choć trafiały się takie, które mnie denerwowały, gdyż było za dużo tajemnic, o których nie było można wiedzieć. Ale ogólnie rzecz biorąc książka bardzo mi się spodobała i cieszę się, że ma tak ładną okładkę, która rzuciła mi się w oczy, gdyby nie to nie skusiłabym się na tę książkę. Wtedy miałabym co żałować. Polecam!!  

Ocena 5,5/6

poniedziałek, 7 października 2013

Alchemia miłości - Eve Edwards

Kiedy w 1582 roku młody Will Lacey został hrabią Dorset, czekało go trudne zadanie. Zmarły ojciec zostawił majątek w ruinie i Lacey musiał jak najszybciej ożenić się z posażną panną, aby uratować swój ród. Na dworze Elżbiety I pełno było takich dam, lecz serce Willa biło mocniej tylko dla Ellie – ślicznej, uczonej dziewczyny, która nie posiadała nic poza bezwartościowym hiszpańskim tytułem. Gdy rodzina nalegała, aby Will poślubił lady Jane, piękną i bogatą szlachciankę, której majątek mógłby podnieść ich ród z upadku, młody hrabia stanął przed odwiecznym wyborem – serce czy rozum? Książka Eve Edwards jest mądrą opowieścią o miłości w trudnych czasach, podległych wielkiej polityce. Anglia, której król Henryk VIII narzucił przejście na protestantyzm, pod władzą Elżbiety I żyje obsesją katolickich szpiegów i zagrożenia ze strony Hiszpanii. Szlachcic z dworu królowej, który zakochał się w dziewczynie z hiszpańskim tytułem, wiele ryzykował…

Nie za często sięgam po książki osadzone w przeszłości. Jeśli to robię to musi kierować mną ciekawość. Tak też było w przypadku książki ,,Alchemia miłości". XVI wiek za wiele mi nie mówi, oprócz tego, że był strasznie dawno temu. Nie mam więc pojęcia czy autorka dobrze go nakreśliła, lecz wiem jedno za książkę, którą stworzyła należą się jej oklaski. 

Byłam ciekawa tej książki od jakiegoś czasu, lecz byłam pewna, że mnie nie zachwyci. Bardzo się zdziwiłam, gdyż książka bardzo szybko mi się spodobała. Nie spodziewałam się tego ani po książce, ani po sobie. Z wielkim zainteresowaniem śledziłam rozwój wypadków, kibicowałam dla bohaterów których polubiłam oraz z ciekawością przyglądałam się zwyczajom, jakie panują w świecie Willa i Ellie. 

Nie wciągnęłam się jednak w historię na tyle by galopować przez strony książki, lecz przyjemnie spędziłam czas poznając tę książkę. Godziny może i wolno płynęły, lecz mi się one podobały, więc nie ma na co narzekać. Zakończenie jak najbardziej mnie zadowoliło, choć podejrzewałam, że książka się tak skończy. Cieszę się, że ,,Alchemia miłości należy do trylogii, gdyż będę mogła jeszcze dwa razy powrócić do tego świata, wieku i stylu autorki, który sprawił, że mnie ta książka nie odepchnęła. Polecam! 

Ocena 5/6

sobota, 5 października 2013

Błękitny zamek - Lucy Montgomery

Valancy Striling ma ciężki los. W wieku dwudziestu dziewięciu lat ciągle mieszka z matką i ciotką, które traktują ją jak dziecko. Reszta krewnych dokucza jej z powodu staropanieństwa. Przed szarą rzeczywistością dziewczyna ucieka w świat fantazji – tam, w Błękitnym Zamku, adorują ją najprzystojniejsi rycerze. 
Kiedy Valancy otrzymuje list o krytycznym stanie swojego zdrowia, postanawia zwalczyć nieśmiałość i zacząć żyć pełnią życia. Czy uda jej się usamodzielnić? Czy przeżyje szaloną przygodę rodem z powieści jej ulubionego autora? I czy odnajdzie miłość?

Romantyczna to seria książek, do których wraca się z sentymentu i z zachwytem, które towarzyszą w stawaniu się kobietą, a ponadczasowe wartości przekazują klasycznym językiem dzieł literatury. 




Wydawnictwo Egmont we wrześniu wydało dwie książki należące do serii wydawniczej ,,Romantyczna". Jedną z nich już przeczytałam i byłam nią zachwycona. Przyszła teraz kolej na drugą - ,,Błękitny zamek". Kiedy miałam książkę w rękach i przeczytałam opis, zanim zaczęłam czytać zawartość książki, przeszedł mnie dreszcz niepokoju, że w tej książce za wiele się nie będzie działo. Spodziewałam się, że będzie to przyjemna lektura na odpoczynek, lecz za bardzo mną nie poruszy. Jakże się myliła w tamtym momencie. 

Bardzo szybko polubiłam główną bohaterkę. Taka szara myszka, a jakie ciekawe opinie miała na temat swojej rodziny. Kiedy dowiedziała się o swojej chorobie zmieniła się. Ale jak? Co ona zaczęła wyrabiać? Czytanie o Valancy mnie wtedy tak wciągnęło, że nie potrafiłam się oderwać od tej książki. Przeze mnie przelewały się emocje. Najczęściej był to śmiech, którego nie potrafiłam opanować, ta kobieta potrafi utrzeć nosa swoim bliskim. Jednak bywały także momenty refleksji, zadumy, współczucie wywołane smutkiem bohaterki. 

Oprócz doskonałej bohaterki i historii zakochałam się także w języku. Dzięki niemu książka staje się czytelniczą ucztą. Od początku stawiałam różne hipotezy na temat zakończenia, lecz z czasem się one zmieniały. Samo zakończenie nie wywarło na mnie zaskoczenia, lecz nie sprawiło, że książce można przepisać jakąś wadę. Byłam i nadal jestem tak oczarowana tą historią, że już za nią tęsknie. W tej pozycji spodobało mi się także wydanie, które idealnie oddaje klimat książki. Takie romantyczne i subtelne, na które z przyjemnością się patrzy podczas chwilowych przerw w czytaniu. Jak najbardziej polecam sięgnięcie po książkę ,,Błękitny zamek"!!

Ocena 6/6

środa, 2 października 2013

Pollyanna - Eleanor H. Porter

Pollyanna to historia rezolutnej dziewczynki, która po śmierci ojca trafia na wychowanie do chłodnej, despotycznej ciotki, panny Polly Mimo tragedii jedenastolatka zachowuje pogodę ducha. Swojej „gry w radość” – dostrzegania we wszystkim pozytywnych aspektów – uczy dorosłych. Wkrótce bawią się z nią nawet najsmutniejsi ludzie w miasteczku.Cudowna opowieść o tym, jak wielką siłę kryje w sobie prostota. 











Nazwa książki ,,Pollyanna" niejednokrotnie obiła mi się o uszy. Za dużo o niej nie wiedziałam i jakoś nie ciągnęło mnie do tego by przeczytać choćby opis tej pozycji. Jednak kiedy dowiedziałam się, że Wydawnictwo Egmont planuje wydać tę książkę zrodziła się we mnie chęć jej przeczytania. Kiedy do mnie doszła od razu wzięłam się za jej czytani. Nie przeczytałam za wiele, lecz byłam pod wrażeniem. Jednak różne czynniki złożyły się na to, że musiałam ją odłożyć. Po tygodniu, gdy do niej wróciłam nie było już innej siły, która potrafiłaby mnie odciągnąć od jej przeczytania, niż zakończenie.

Pollyanna to niesamowita postać. Pełna optymizmu, którym chce obdarować każdą napotkaną osobę, nawet tą w żałobie czy też nieznośnego odmieńca społecznego. Tej dziewczynki w prost nie da się nie polubić. Byłam pod wrażeniem jej siły, tego że mimo młodego wieku znalazła w ją w sobie i dzięki niej wprowadziła szczęście w życie innych. Bo Pollyanna po prostu lubiła żyć i się cieszyć.

Żałuję, że miałam okazję przeczytania tej książki dopiero teraz. Gdyż gdybym znała ją już wcześniej mogłabym być po kilkakrotnym jej czytaniu, bo jestem pewna, że powrócę do tej książki nie raz. Jednak grając w grę Pollyanny cieszę się, że mogłam ją poznać, bo większą stratą byłoby jej w ogóle niepoznanie. 

Na uwagę i docenienie zasługuje także nowe wydanie tej historii. Okładka idealnie się wpasowuje w klimat, a przy tym jest naprawdę ładna. Moją uwagę także zwróciły ozdobienia każdego rodzaju, które moim zdaniem dodają klimatu książce. Zaskoczył mnie format książki, myślałam, że będzie większy, lecz ten mniejszy sprawdził się idealnie, gdyż ze swobodą mogłam zabrać tę książkę do szkoły. Bo w każdej sytuacji przecież trzeba znaleźć tą pozytywną stronę. Polecam przeczytanie tej książki! 

Ocena 6/6