Dekadę temu przeczytałam swoją
pierwszą książkę Grahama Mastertona. Przeczytana historia bardzo mi się
spodobała. Tak bardzo, że pojechałam na spotkanie z autorem, które od wielu lat
wspominam jako jedne lepsze w moim życiu. Mam plan, aby przeczytać jak
najwięcej książek napisanych przez Mastertona, gdyż wszystkie z jego dorobku to
chyba do emerytury nie poznam. Jest ich mnóstwo, a autor cały czas pisze nowe. Niedawno,
udało mi się sięgnąć po jedną z jego nowszych książek, czyli „Ludzie cienia”.
Książka „Ludzie cienia” należy do
serii „Wirus”. Jest to trzeci tom. Miałam okazję czytać drugi. Poprzednim, jak
i tym razem nie czułam żadnego braku nieznania całego cyklu od początku.
Historia jest tak skonstruowana, że można ją czytać jako samodzielną. A opowiada
o bardzo dziwnym kulcie. Wszystko zaczyna się od odkrycia rozczłonkowanych
ciał. Następnie dochodzi do kilku porwań. Do tego wszystkiego dochodzi malunek
boga z głową kozła i ludzie, których mowy nie da się zrozumieć. Wszystkie te
elementy są ze sobą jakoś powiązane, a sprawę próbuje rozwiązać najlepsza para
policjantów do spraw nadprzyrodzonych.
Książkę „Ludzie cienia” od
początku czytało mi się bardzo dobrze. Wciągnęłam się w czytaną historię. Byłam
ciekawa jak wszystkie elementy zostaną połączone i czy uda się uratować
niektórych z porwanych ludzi. Zawsze wydawało mi się, że ciężko mnie obrzydzić.
Jednak w tej książce pojawiły się takie opisy, które na moment odrzuciły mnie
od czytania. Autor zdecydowanie mnie tym zaskoczył. Nie spodziewałam się, że
kiedyś to się stanie.
„Ludzie cienia” to moje kolejne udane spotkanie z Mastertonem. Historia okazała się być momentami obrzydliwa i paskudna, ale do tego wciągająca od pierwszych stron. Takiego Mastertona lubię i po takiego właśnie z chęcią sięgam. Już niedługo będę czytać kolejną część z tej serii, czyli „Wybryk natury”.