Lubię od czasu do czasu sięgnąć
po lżejszą książkę. Jeśli mam ochotę na taką lekturę to wiem, że warto poszukać
wśród twórczości Nory Roberts. Do tej pory udało mi się przeczytać kilkanaście
książek tej autorki. Praktycznie wszystkie przeczytane przeze mnie historie są
oparte na jednym schemacie, ale mi to w ogóle nie przeszkadzało. Właśnie takie
chciałam przeczytać. Tak dotarłam do serii o rodzie MacGregorów i do tomu 6 pod
tytułem „Robert”.
Robert to syn bohaterów poznanych
w pierwszej części. Jego rodzice żyją od ponad trzydziestu lat w szczęśliwym
związku i czas, aby on znalazł swoją ukochaną. Daleko nie musiał szukać, bo
jedna sama trafia do jego kasyna. Wiedziałam, jak potoczy się historia między
dwojgiem głównych bohaterów. Nie spodziewałam się, że coś mnie zaskoczy. Po
prostu chciałam lekką lekturę na jeden, góra dwa wieczory. Taką też otrzymałam.
Niestety, ta część trochę mnie też zdenerwowała. Nie spodobało mi się w kilku
miejscach tłumaczenie. Spolszczone angielskie wyrazy raziły mnie w oczy.
Książka „Robert” to było w miarę udane kolejne spotkanie z twórczością Nory Roberts. Lubię sięgać po jej lekkie, niewymagające od czytelnika nawet prawie myślenia książki. W tej części serii o MacGregorach nie podeszło mi tłumaczenie kilku słów, które psuły mój relaks, jaki odczuwałam dzięki czytaniu. Jednak nie zrażam się i na pewno będę jeszcze sięgać po książki Roberts.
Wydawnictwo Harper Collins