Na skalistym urwisku nad zatoką w stanie Maine stoi Towers, wspaniała rodzinna rezydencja, w której żyje legenda o niespełnionej miłości i ukrytych szmaragdach. Mieszkankami Towers są cztery siostry, gotowe bronić swojej posiadłości wbrew wszelkim przeciwnościom losu.
Suzanna, po koszmarze upokarzającego małżeństwa i rozwodu, musi odbudować poczucie własnej wartości. Holt Bradford, rozczarowany życiem były policjant, marzy o świętym spokoju. Oboje bronią się przed niechcianym uczuciem. Jego dziadek i jej prababcia kiedyś przegrali walkę o swoją miłość. Czy Suzannie i Holtowi uda się dopisać szczęśliwe zakończenie do rodzinnej legendy?
Kiedy sięgnęłam po pierwszą książkę Nory Roberts po latach, to nie spodziewałam się, że tak się wciągnę. Najpierw przeczytałam jedną serią, później zaczęłam kolejną. Siostry Calhoun polubiłam od razu i życzyłam im jak najlepiej. Poznałam już bliżej historię trzech sióstr, więc pora na ostatnią, czyli Suzannę. Suzanna od początku wyglądała na najbardziej doświadczonych przez życie ze sióstr. Do Towers wróciła z dwójką dzieci po tym jak przekonała się, jaki naprawdę jest jej mąż. Każda kobieta zasługuje w końcu na szczęście.
Od pierwszych stron wiedziałam, że w książce „Suzanna” chodzi o to, aby ostatnia ze sióstr poznała swoją miłość życia. Od początku było też wiadomo kto skradnie serce Suzannie. Pozostało, więc tylko obserwowanie jak losy tej dwójki się splatają. Kolejna książka o siostrach Calhoun okazała się takim samym dobrym, trochę przewidywalnym i lekkim czytadłem. W końcu też zaczęliśmy się zbliżać do rozwiązania sprawy zaginięcia rodzinnych klejnotów, która toczyła się od pierwszej części. Na sam koniec dostaliśmy rozwiązanie tej zagadki.
„Suzanna” to niewymagająca i lekka historia. Idealna na jeden letni wieczór. Polubiłam wszystkie kobiece postacie w tej serii, a męskie trochę mniej. Mam wrażenie, że w latach dziewięćdziesiątych, kiedy została napisana ta seria, był inny ideał mężczyzny niż obecnie i chyba dlatego niezbyt polubiłam wybranków. Nie zmienia to faktu, że miło spędziłam czas z tą serią i już niedługo zabiorę się za jej ostatnią część.
Świetnie przedstawiłaś tę książkę. Zdradzę Ci, że gdy byłem nastolatkiem - to czytałem wszystko, mniej niż w sumie teraz :-) - między innymi popularne Harlequiny. Mam w szufladach jeszcze "Czas Gwiazdy" Joan Collins - o życiu w Hollywood na przełomie lat 80 - tych i 90 - tych. Pozdrawiam po aktywnym dniu - dziś na zewnątrz 48 minut, w tym biblioteka, potem lektury i zakupy. No i życzę zaczytanego tygodnia :)
OdpowiedzUsuńOd jakiegoś czasu myślę o przeczytaniu jakiejś książki Nory Roberts, kiedyś bardzo je lubiłam i myślę, że mogłaby mi się spodobać :)
OdpowiedzUsuńOd czasu do czasu warto zajrzeć do takiej lekkiej książki.
OdpowiedzUsuńDawno już nie czytałam niczego tej autorki. Chętnie wrócę do domu jej twórczości.
OdpowiedzUsuńTo moja seria na leniwe popołudnia :)
OdpowiedzUsuńBrzmi całkiem, całkiem. Właśnie poszukuję książek na letnie wieczory. :)
OdpowiedzUsuńCzytałam książki tej autorki dobrych kilka lat temu i póki co nie mam w planach wracać do twórczości tej autorki.
OdpowiedzUsuńMoja przyjaciółka jest wielką fanką książek tej autorki :)
OdpowiedzUsuńTę autorkę bardzo lubi moja mama :)
OdpowiedzUsuń